• Strona główna
  • Mapa strony

Blog

W co grają ludzie, czyli kilka słów o psychologicznych potyczkach

W co grają ludzie, czyli kilka słów o psychologicznych potyczkach

Napisała Aleksandra Hulewska 25 maj 2019   /   W kategorii: Blog

– Co zrobić, żeby szef przestał mnie lekceważyć? – pyta klient.
– Może wyjaśnij mu spokojnie, co czujesz, gdy on traktuje cię w ten sposób? – radzi psychoterapeuta.
– Niestety, to nie przejdzie. Wiele osób próbowało, ale zawsze wywoływało to efekt odwrotny od zamierzonego.
– Rozumiem. W takim razie może zacznij odpowiadać mu bardziej asertywnie?
– Niezły pomysł, ale nie do wykorzystania z szefem. On nie toleruje asertywnej komunikacji.
– To może trzeba zgłosić jego postępowanie wyżej? Na przykład dyrektorowi działu personalnego?
– Jest to jakaś myśl, ale w naszej firmie to niewykonalne. HR-y są na smyczy mojego szefa…

I tak dalej. I tak dalej.

Nietrudno się domyślić, że po kilku takich „rudach” psychoterapeuta z coraz większym trudem będzie hamować atak zalewającej go od środka złości. Gdyby mógł, wykrzyczałby rozmówcy: „Po cholerę pytasz, skoro i tak wiesz, że nic się nie da zrobić!?!!”. Klient zaś z jednej strony zacznie pogrążać się w coraz większej beznadziei, a z drugiej – paradoksalnie – poczuje się usatysfakcjonowany, że „nawet tak wybitnemu specjaliście, jak ten, nie udało się znaleźć rozwiązania”.

Cóż… gdy byłam początkującą psychoterapeutką, wiele razy prowadziłam podobne dyskusje. Co prawda na szkoleniach zalecano nam, by unikać udzielania rad (dziś widzę, ma to sens), mnie jednak trudno było powstrzymać się od podpowiadania sposobów, które – jak mi się wówczas wydawało – miały szansę przynieść moim rozmówcom ukojenie. Doradzałam więc z uporem godnym lepszej sprawy, a w klienci najczęściej udowadniali mi, że „i tak się nie da”. 

Aż pewnego razu, w trakcie jednej z tego typu jałowych konwersacji, doznałam olśnienia. Przecież ja wikłam się w psychologiczną grę w „tak, ale”! Nie mogłam w to uwierzyć. Mimo że na studiach miałam dwa semestry analizy transakcyjnej, a potem dodatkowo, już na własną rękę, szkoliłam się w tym podejściu, przeoczyłam tak oczywisty fakt!

Czym są gry psychologiczne? Ja definiuję je jako serię podwójnych komunikatów, które ludzie wymieniają między sobą, a które prowadzą do z góry określonego – choć nie zawsze uświadomionego – rezultatu. Podwójność komunikacji polega na tym, że na poziomie jawnym toczy się pozornie neutralna rozmowa (przekazywanie informacji, dzielenie się opiniami itd.), natomiast na poziomie ukrytym strony dążą do „ugrania swego”, tj. do osiągnięcia preferowanych przez siebie korzyści.

Przyjrzyjmy się wspomnianej grze w „tak, ale”. Na płaszczyźnie jawnej klient i terapeuta rozmawiają o możliwych sposobach rozwiązania trudności w relacji z przełożonym. Jednak na poziomie ukrytym każdy z nich chce osiągnąć określony zysk. Można zapytać: jakie korzyści przynosi klientowi gra, skoro nie prowadzi do istotnej poprawy jego położenia (nadal podlega opresji ze strony szefa – tyrana)? Wbrew pozorom zysków może być całkiem sporo. Jednym z nich jest, na przykład, satysfakcja ze zwycięstwa nad terapeutą, któremu ostatecznie wyczerpują się pomysły („Jestem od niego sprytniejszy/ inteligentniejszy/ cwańszy itp.”). Inną korzyścią może być zdobycie mocnego uzasadnienia dla niepodejmowania dalszych wysiłków, by cokolwiek zmienić („Skoro poszedłem na terapię, a ona nie przyniosła rezultatów, to znaczy, że w mojej sprawie nic nie da się zrobić, vide – nie muszę się trudzić”). O innych gratyfikacjach, które daje klientowi gra w „tak, ale” pisałam w jednym z moich wcześniejszych postów. Zainteresowanych odsyłam więc do tekstu: „Pozycja ofiary”.

A co w wyniku „tak, ale” dostaje psychoterapeuta? Okazuje się, że i on może mieć silną motywację do kontynuowania tej potyczki. Na przykład, przynajmniej przez jakiś czas, czuje się potrzebny („Wybawię klienta z kłopotów”). Poza tym, zaspokaja swoje ambicje („Trzech poprzednich terapeutów się poddało, ja będę inny = wyjątkowy”). W końcu – ma pretekst do narzekania na „ten paskudny świat pełen niewdzięcznych egoistów, którzy nie doceniają jego wysiłków, jego poświęcenia, jego zaangażowania w pracę...” (może więc bezkarnie marudzić). 

Lista możliwych gratyfikacji, jakie ludzie wynoszą z gier, w zasadzie się nie kończy, co pokazuje, jak silna jest pokusa, by wdawać się w tego typu utarczki. Przykładowo, uczeń, który przeszkadza na lekcji, wygrywa, jeśli uda mu się wyprowadzić nauczyciela z równowagi („Jest słaby, mam nad nim przewagę”). Szatniarze z kultowego „Misia”, którzy mówią: „Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?”, wygrywają, uzmysławiając opuszczającemu lokal, że ten jest kompletnie bezradny. Żona, która narzeka, że „gdyby nie mąż, byłaby teraz odnoszącą sukcesy bizneswoman”, ma usprawiedliwienie dla własnego nieróbstwa i stagnacji. Itp. Itd.

Gry mogą tak mocno angażować uczestników, że zdarza się, iż są toczone przez wiele dni, tygodni, a nawet lat. Tak dzieje się w przypadku bohaterów opartego na faktach „Złap mnie, jeśli potrafisz” Spielberga. Postacie grane przez Leonardo DiCaprio i Toma Hanksa główną osią swojego życia uczyniły wielokrotnie powtarzające się rundy spektakularnych ucieczek i pościgów. Jest adrenalina, jest fun. Przynajmniej przez jakiś czas.

Należy jednak stwierdzić, że gry – choć angażujące – w ostatecznym rozrachunku okazują się bezwartościowe, a nawet destrukcyjne. Po pierwsze, dlatego, że wygrana jednej strony zawsze prowadzi do przegranej strony przeciwnej (która musi się zmierzyć ze wszystkimi towarzyszącymi klęsce frustracjami i stratami).

Po drugie – psychologiczne potyczki nie rozwiązują zasadniczych problemów graczy. Bo choć klient uprawiający: „tak, ale” doświadcza chwil triumfu nad terapeutą, to jednak po wyjściu z gabinetu nadal boryka się ze swoimi nierozwiązanymi trudnościami. A żona uskuteczniająca: „gdyby nie ty”, mimo że znajduje usprawiedliwienie dla niepodejmowania zawodowych wyzwań, jednocześnie z każdym rokiem osłabia swoją pozycję na rynku pracy.

Po trzecie – gry eksploatują. Pochłaniają czas i energię, które można by spożytkować w bardziej konstruktywny sposób. Zaangażować się w pasję, w pracę, w odpoczynek i wiele innych obfitujących w pozytywne przeżycia aktywności.

Wreszcie po czwarte – i to uważam za największą stratę z uprawiania gier – podwójność komunikacji wyklucza autentyczną bliskość pomiędzy ludźmi. Albowiem do prawdziwie osobistego, intymnego kontaktu, którego tak bardzo potrzebujemy (i jednocześnie którego tak często się boimy), może dojść tylko wtedy, kiedy zrezygnujemy ze strategii, taktyk i knucia, kiedy odrzucimy maski, pozy i miny, kiedy zdejmiemy zbroję, odłożymy topory, i – bez tych wszystkich zabezpieczeń – odważymy się zbliżyć do drugiej osoby. Uczynimy krok w jej stronę z szeroko otwartymi oczami i bijącym sercem. Błogość i szczęście płynące z takiego nieskażonego grą spotkania jest według mnie najwspanialszą nagrodą za podjęcie ryzyka odsłonięcia się przed drugim człowiekiem.
Domyślam się, że wiecie, jakim  doświadczeniu mówię, prawda?

A jeżeli nie wiecie, dowiedzcie się koniecznie.

Aleksandra Hulewska

Zapoznaj się z regulaminem i dodaj komentarz.