Pierwsze zajęcia w przedszkolu muzycznym. Czterolatki zgromadzone przy pianinie śpiewają, śmieją się, podskakują, klaszczą. Przekrzykują się, prosząc panią o zagranie ulubionego przeboju. W tym samym czasie w kącie pod wieszakiem na ubrania chowa się dziewczynka. Jest onieśmielona, spięta, boi się podejść do grupy. Przedszkolanka raz po raz prosi dzieci, by zawołały: „Chodź! Przyłącz się do nas! Zapraszamy!”. Mimo wielokrotnych zachęt dziewczynka nie ma odwagi wynurzyć się spod ubrań. Do końca zajęć pozostaje więc w ukryciu.
Jak się pewnie domyślacie, tą chowającą się pod ubraniami czterolatką byłam ja. Do dziś pamiętam wszystkie ogarniające mnie wówczas uczucia: niepokoju, onieśmielenia, zagubienia, lęku przed kontaktem z innymi dziećmi. I dojmującej tęsknoty za byciem częścią tamtej spontanicznej, wesołej gromadki.
Pierwsza klasa liceum. Uczymy się razem już kilka miesięcy. Mimo to rozmawiam tylko z niektórymi osobami z grupy. Tymi, przy których czuję się bezpiecznie. Pozostali paraliżują mnie. Chodzili do tej samej podstawówki. Stanowią zgraną paczkę. Można rzec: klasową elitę. Obserwuję ich ukradkiem, jednak nie mam odwagi podejść. Najbardziej obawiam się Radka. Jest buntowniczy i zadziorny. Nosi glany. Patrzy na innych spode łba i ma donośny głos. Nie przebiera w słowach, potrafi wrzasnąć do całej klasy: „Cicho bydło!”. W takich chwilach nikt nie protestuje. Wszyscy schodzą mu z drogi. Gdy chłopak jest w pobliżu, kulę się w sobie. Od początku roku nie wymieniamy nawet powitalnego „cześć”. Totalny dystans.
Pewnego zimowego poranka zrywam się przed budzikiem i, nie mając niczego lepszego do roboty, wychodzę do szkoły. Na długo przed ósmą przekraczam próg budynku. Korytarz świeci pustkami. Z oddali słychać tylko postukiwania woźnej. Wchodzę na piętro i, kiedy mijam zakręt, zamieram. Tuż przy drzwiach gabinetu matematycznego stoi… Radek! Serce podskakuje mi do gardła. „Uciekaj!!!!” – krzyczę do siebie w duchu. I już prawie zawracam, kiedy odzywa się inna część mnie: „Zaczekaj. A może ta chwila jest szansą? Podejdź, przywitaj się i zobacz, jak chłopak zareaguje. W najgorszym wypadku zignoruje cię. Ale jest też nadzieja, że wreszcie nawiążecie kontakt”.
Radek nie ułatwia mi zadania. Stoi nieruchomo z wzrokiem utkwionym w ścianie. Nadludzkim wysiłkiem odrywam stopy od podłogi i trzęsąc się podchodzę bliżej. „Cześć” – rzucam najswobodniej, jak tylko potrafię. „Cześć” – odpowiada tamten spoglądając na mnie ostrymi jak brzytwy oczami. „Tak wcześnie w szkole?” – dopytuję, czując, jak wali mi serce, a kropelki potu zraszają skronie. „Starszy mnie podrzucił – mówi chłopak i, ku mojemu zdziwieniu, nie odchodzi, ale dodaje – A ty? Co ty tutaj robisz po siódmej?”. I tak zaczyna się nasza pierwsza rozmowa, z której wyrywa nas dopiero dzwonek.
Rozmowa, którą kontynuujemy aż do matury. We dwoje i z resztą klasy, z którą m.in. dzięki Radkowi udaje mi się zintegrować. Mamy nawet swój rytuał. Na każdej imprezie, kiedy Radek odkorkowuje swój legendarny „Cyrano de Bergerac” (czy to wino miało korek? nie pamiętam ;) ), przysiada się do mnie (albo ja do niego) i wspólnie zanurzamy się w melancholii. Przeżywamy razem wiele fajnych chwil. W tym – niezapomniany studniówkowy taniec. Dzisiaj tamten zadziorny chłopak z liceum jest jedną z nielicznych osób, które zwracają się do mnie: „Oleńko”. To świetny kolega, na którego zawsze mogę liczyć. Teraz już wiem, że marsowe spojrzenie i okrzyk: „Cicho bydło!” to tylko zewnętrzna warstwa. Fasada, pod którą zawsze krył się wrażliwy, refleksyjny człowiek. Dziś jest to dla mnie oczywiste, jednak wtedy, na pustym szkolnym korytarzu, umierałam z przerażenia. Jak ja się cieszę, że nie zawróciłam wówczas z drogi.
Kiedy patrzę wstecz, widzę, że całe moje życie to niekończąca się walka, którą toczę sama z sobą: czy (jak w przedszkolu) kryć się w bezpiecznym kącie, czy (jak w liceum) podjąć ryzyko nawiązania kontaktu z drugim człowiekiem? A także: czy za wszelką cenę unikać świateł jupiterów, czy – mimo tremy – pozostać przez jakiś czas w centrum uwagi? Widzę też, że to drugie rozwiązanie – choć wymagało ode mnie konfrontacji z moimi największymi lękami – wybierałam znacznie częściej niż to pierwsze. Po falstarcie w przedszkolu namówiłam rodziców, by zapisali mnie do szkoły muzycznej. Tam często dawałam koncerty fortepianowe, które były częścią procesu edukacji. Grałam też w kapeli jazzowej (jako jedyna dziewczyna w składzie). Przez wiele lat byłam też tancerką, z czym zerwałam dopiero pod koniec studiów. Pierwsze konferencje naukowe, do których zachęcał mnie promotor, też wymagały ode mnie przełamania tremy. Nadal czuję ścisk w żołądku, gdy na początku semestru mam wejść do sali wykładowej i zacząć mówić do kilkudziesięciu, a bywa, że i kilkuset osób. Wreszcie: kto by pomyślał, że ja – w gruncie rzeczy introwertyczna i nieśmiała – wybiorę sobie zawód wymagający bliskiego, intensywnego kontaktu z drugim człowiekiem: zawód psychoterapeuty?
Tak, tak… nadal mam w sobie tę nieśmiałą, obawiającą się innych, niepewną siebie dziewczynkę. I każdego dnia, wciąż i wciąż na nowo, przełamuję się i „wychodzę spod wieszaka na ubrania”. Bo choć jest tam pewnie i bezpiecznie, to jednocześnie wiem, że gdybym nie odważyła się porzucić tej kryjówki, to nie poznałabym tylu wyjątkowych ludzi, nie przemierzyłabym tak wielu wspaniałych górskich szlaków, nie przeżyłabym podróży życia Koleją Transsyberyjską dając taneczne występy w miastach za Uralem. Nie odbyłabym wielu inspirujących rozmów ze studentami, nie miałabym przywileju towarzyszenia ludziom w ich pracy nad sobą. Nie skakałabym w strugach deszczu na Woodstocku...
Kiedy więc, budząc się co rano, ogarnia mnie niepokój na myśl o tym, że czekają mnie kolejne interpersonalne wyzwania, biorę głęboki oddech i przypominam sobie zbuntowane, zimne oczy Radka, w których po chwili zainicjowanej przeze mnie rozmowy zagościła serdeczność i ciepło. Radi – dziękuję! :) Ale dziękuję też samej sobie za tamten nieporadny i niepewny krok „ku” nowym, nieznanym, tajemniczym, budzącym przerażenie, ale jednocześnie ciekawość lądom. Całym moim życiem udowadniam sobie, że słowa mówiące, że „odwaga to nie jest brak strachu, ale działanie mimo to”, są najprawdziwszą prawdą.
Jeśli więc i Ty czujesz się zablokowany, spinasz się, boisz i trudno Ci się przełamać – mówię Ci (a uwierz mi, że wiem, co mówię): odważ się! Zdecydowanie warto.
Aleksandra Hulewska
Zapoznaj się z regulaminem i dodaj komentarz.