Koniec roku zbiegł się u mnie z domknięciem kilku dłuższych procesów terapeutycznych. Pożegnanie z klientem to dla mnie niezwykle poruszająca chwila. Szczególnie, gdy osoba, której towarzyszyłam, włożyła w pracę nad sobą wiele wysiłku, a wysiłek ten zaowocował znaczącymi zmianami w jej dotychczasowym życiu. Na ostatniej sesji doświadczam całej gamy emocji. Tak było i tym razem.
Przede wszystkim odczuwam radość. Kiedy widzę, że człowiek, który przyszedł do mnie nie radząc sobie ze swoimi problemami, jest już gotów samodzielnie stawiać czoła wyzwaniom, pokonywać przeszkody, rozwiązywać wpisane w ludzką egzystencję trudności – cieszę się bezgranicznie.
Radości towarzyszy uznanie dla trudu i determinacji, z jaką mój klient walczył o siebie i o swoje szczęście. Bo psychoterapia nie jest procesem lekkim, łatwym i przyjemnym. Oczywiście w jej trakcie zdarzają się sympatyczne momenty, chwile na uśmiech, dobre słowo czy wsparcie z mojej strony. Jednocześnie – jak pisałam tutaj w jednym z wcześniejszych postów – pozytywna transformacja jest możliwa tylko wówczas, kiedy naprzemiennie: wspieram moich klientów i stawiam im wyzwania. To drugie często wiąże się z konfrontowaniem się z trudną do zaakceptowania rzeczywistością, przeżywaniem silnych emocji, a także z koniecznością włożenia wysiłku we wdrażanie nowych, bardziej adaptacyjnych wzorców postrzegania, myślenia i działania. Jestem pełna podziwu osób, które nie poddają się w zderzeniu z pierwszymi i kolejnymi trudnościami, ale wytrwale prą do przodu, „znosząc trudne dziś w imię lepszego jutra”. Taka postawa budzi mój ogromny szacunek.
Podczas ostatniej sesji niemal zawsze czuję też wzruszenie. Kiedy patrzę wstecz, na początki naszej wędrówki, a także na to, ile razem przemierzyliśmy ścieżek – tych prostych i tych bardziej wyboistych, ile zakrętów udało nam się pokonać, ile przeszkód ominąć, to trudno mi (a przede wszystkim – nie chcę) zachować obojętność.
W takiej chwili doświadczam również smutku. Nie jest to jednak smutek przykry, niechciany, zły. To smutek pogodny. Ciesząc się z tego, że nie jestem już drugiej osobie potrzebna, jednocześnie jest mi tak po ludzku szkoda, że żegnam się z kimś, z kim zdążyłam się zżyć przez długie miesiące, a nierzadko lata wspólnej pracy. Świadomość, że nie będziemy się już regularnie widywać i że być może nigdy więcej się nie spotkamy, budzi we mnie nostalgię. Ale – jak wspomniałam – jest to uczucie pogodne. Przepełnione optymizmem, pozytywnymi myślami i wielką nadzieją na przyszłość.
Pożegnaniu z klientem towarzyszy mi też życzliwość. Chcę, by osoba, która za chwilę zamknie za sobą drzwi, była w życiu spełniona i szczęśliwa. Z całego serca życzę jej, by zrealizowała wszystkie swoje plany i pragnienia. By dotarła tam, gdzie chce, i zrobiła to, co jest dla niej ważne, a u kresu stwierdziła, że jej życie było piękne, wartościowe i dobre – takie, o jakim marzyła.
Wreszcie – na ostatniej sesji przepełnia mnie wdzięczność. Psychoterapia to tylko pozornie proces, w którym psychoterapeuta „daje” (obecność, uwagę, wsparcie itd.), a klient „bierze”. Mimo, że uwielbiam moją pracę i angażuję się w nią tak mocno, jak tylko potrafię, to jednocześnie – z perspektywy lat – coraz wyraźniej dociera do mnie, jak wiele dostałam od każdej osoby, która zdecydowała się ze mną pracować. Jestem im wszystkim wdzięczna za zaufanie i dopuszczenie mnie do najintymniejszych, najbardziej osobistych obszarów swojego „Ja”. Bardzo doceniam też wszystko, czego mnie nauczyły (a uczę się od nich nieustannie). Czuję też wdzięczność za wyrozumiałość, którą okazują mi na każdym niemal kroku: dla moich ułomności, wad i nieporadności, dla mojego roztargnienia, moich dziwactw i śmiesznostek, a nierzadko także – dla błędów, które popełniam. Ale tak najbardziej, najbardziej, najbardziej jestem moim klientom wdzięczna za chwile głębokiego kontaktu, w trakcie których nasze role (terapeuty i klienta) odchodzą do tła, a kulturowe atrybuty takie, jak płeć, wiek, wykształcenie, pozycja społeczna itd. roztapiają się. My zaś rezygnujemy z bezpiecznych okopów i tarcz obronnych, podejmując ryzyko stanięcia na wprost siebie z szeroko otwartymi oczami. W takich momentach pojawia się między nami głęboka, intensywna bliskość. Te chwile są dla mnie bezcenne.
Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że choć od dłuższego czasu staram się precyzyjnie opisać to, czego doświadczam podczas ostatniej sesji, to przywołane słowa tylko w niewielkim stopniu odzwierciedlają świat moich wewnętrznych przeżyć. Z każdym kolejnym zdaniem coraz boleśniej uświadamiam sobie, że to, co piszę, jest spłycone, ubogie, krzywe. Tak wiele się we mnie wówczas dzieje. Tak silne są to emocje. I tak nieprzekładalne na język blogowego posta…
…
To było upalne czerwcowe popołudnie. Właśnie dobiegło końca nasze ostatnie spotkanie z Bartkiem – studentem o niespotykanie bystrym umyśle i gorącym, bijącym dla świata sercu. Po jego wyjściu długo trwałam w zadumie. Czułam, że to, co się we mnie dzieje, domaga się ujścia. Że muszę nadać temu namacalny kształt, konkretną formę. Automatycznie chwyciłam za długopis i przelałam na papier wszystkie swoje przeżycia. Pisałam o pożegnaniu z Bartkiem. Ale dziś chcę zadedykować te słowa wszystkim Osobom, które zaprosiły mnie do swojego życia i pozwoliły mi na chwilę w nim zagościć – wszystkim moim Klientom:
„Pożegnanie"
Dziękuję ci za wszystko
To nie ja
To ty tego dokonałeś
Wiem
Jednak ty oświetliłaś mi drogę
Byłaś przy mnie, gdy walczyłem
o każdy kolejny dzień
Każdy oddech
Dziękuję
Proszę
I tak zastygliśmy w milczeniu
poza czasem
Iskierki szczęścia tańczyły między naszymi oczami
dopóki zegar nie wybił do widzenia
ostatni raz
Patrzyłam przez okno, jak odchodził
Wyprostowany
Silny
Gotów, by zdobyć świat
Żyj szczęśliwie, synku –
wyszeptałam ocierając łzy
A potem jeszcze raz spojrzałam w jego stronę
Z wiarą, nadzieją
I miłością
Aleksandra Hulewska
Zapoznaj się z regulaminem i dodaj komentarz.