Poczekalnia jakich wiele. Kilka krzeseł, wieszak, stolik z gazetami. Za pulpitem kobieta koło sześćdziesiątki w wykrochmalonym śnieżnobiałym fartuchu. Odbiera telefony, umawia wizyty, przekazuje wyniki badań. Sumienna, stonowana, konkretna. Czysty profesjonalizm bez zbędnych ceregieli. Nasz kontakt ogranicza się do rytualnego „dzień dobry” i ustalenia terminu następnej wizyty. Ja jestem dla niej kolejnym pacjentem, ona dla mnie – bezimienną rejestratorką. Jednak dzisiaj wiele się zmieniło. A zaczęło się od tego, że jedna z pacjentek zawołała od wejścia: „Ja panią znam! Pani jeździła z moja drużyną na obozy harcerskie!”.
W rejestratorkę jakby wstąpiło inne życie. Dziarskim krokiem wyszła zza kontuaru i – przysiadając się do nas – odparła z uśmiechem: „Zgadza się. Przez 40 lat jeździłam na obozy z hufcem jako pielęgniarka. To były piękne czasy”. „Dorabiała sobie Pani do skromnej pensji w służbie zdrowia?” – palnęłam bez sensu. „O nie. – posłała mi dumne spojrzenie – My harcerze nie pobieramy wynagrodzeń. To nasza misja”.
I nagle, nie wiadomo jak, znalazłam się na leśnej polanie... Usłyszałam szum świerków, szmer potoku, śpiew leśnego ptactwa. Trąbkę zwołującą wszystkich na wieczorny apel. Zobaczyłam rozpalającego ogień drużynowego i harcerzy gromadzących się wokół paleniska. Ktoś w pośpiechu dopinał mundur, ktoś inny chował menażkę. Powoli główny plac obozowiska wypełniły dziesiątki zuchów i harcerzy.
Noc stawała się coraz głębsza, na sierpniowe niebo wyjrzały tysiące gwiazd. Moje policzki smagał naprzemiennie chłodny wiatr i ciepłe powietrze bijące od ogniska. „Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce, nieść chętną pomoc bliźnim i być posłusznym Prawu Harcerskiemu” – serce załomotało mi z przejęcia, gdy sprężony na baczność zastęp składał przyrzeczenie. Rozejrzałam się dokoła. Na twarzach zgromadzonych malowało się poczucie wspólnoty, duma i wzruszenie. „Będą pamiętać tę chwilę do końca życia” – pomyślałam przejęta.
A potem pozwoliłam, by śpiew zastępów i melodia gitar rozkołysały mnie w rytm obozowych piosenek. Tych o przyjaźni i braterstwie, o harcerskich ideałach. I tych lżejszych – o obozowym życiu, leśnych wędrówkach czy dokuczliwych komarach. „Zapraszam panią do gabinetu!” – głos lekarza wyrwał mnie z rozmarzenia. Jak ja wtedy żałowałam, że moja kolej nadeszła tak szybko!
Kiedy wracałam do domu, wiedziałam, że druhna Maria, która podzieliła się ze mną swoimi najpiękniejszymi wspomnieniami, nigdy nie będzie już dla mnie anonimową rejestratorką z jednej z tysiąca podobnych do siebie przychodni.
W każdym człowieku jest ukryty skarb. Pytanie, czy zechcemy go odnaleźć.
Aleksandra Hulewska
Zapoznaj się z regulaminem i dodaj komentarz.