Unieruchomiona w szpitalnym łóżku miałam ostatnio sporo czasu na myślenie. Między innymi przyglądałam się wyborom, których dokonałam na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. Jak na mnie wpłynęły? Co wniosły do mojego życia? Oto kilka najważniejszych wątków, które pojawiły się w strumieniu mojej świadomości:
Dzięki temu, że po maturze posłuchałam rady przyjaciela, który wybijał mi z głowy studiowanie prawa, mogę dziś wykonywać fascynujący i dający mi poczucie spełnienia zawód. Uwielbiam moją pracę.
Dzięki temu, że na studiach wstąpiłam do akademickiego klubu górskiego, na jednym ze szlaków zakochałam się z wzajemnością w pewnym studencie politechniki. I choć nasza relacja okazała się nietrwała, to za jej sprawą przeżyłam jedną z najciekawszych historii miłosnych mojego życia.
Dzięki temu, że po kilku latach edukacji zaryzykowałam na schizmę od jednego z największych instytutów szkolących w psychoterapii, jestem dziś terapeutą w pełni samodzielnym, przytomnym, odważnym i twórczym. Nigdy nie byłam tak skuteczna w pracy, jak teraz.
Dzięki temu, że odważyłam się zamienić Poznań na Wrocław, los zetknął mnie ze środowiskiem dolnośląskich dziennikarzy i specjalistów public relations. To spotkanie otworzyło przede mną nowe obszary wiedzy, doświadczeń i możliwości, które do tego stopnia mnie zaciekawiły, że postanowiłam studiować komunikację społeczną. Tak więc w przyszłym roku będę bronić mojej drugiej pracy magisterskiej.
Czyż nie jestem szczęściarą? Wszystko układa się w pozytywną, sensowną całość.
Chociaż…
Gdybym jednak po maturze zdecydowała się studiować prawo, na pewno pracowałabym teraz w szanowanej kancelarii i nie musiała się martwić o kredyty. Byłoby mi znacznie lżej.
Gdybym nie zaczęła jeździć na rajdy z klubem górskim, to nie uwikłałabym się w związek miłosny bez przyszłości. Ominęłoby mnie wiele dramatycznych przeżyć.
Gdybym nie wypowiedziała posłuszeństwa instytutowi szkolącemu mnie w psychoterapii, to ścieżka mojej edukacji nie miałaby tylu ślepych ulic, stromych wzniesień i ostrych zakrętów. Nie wystawiłabym się na krytykę części tzw. środowiska.
Gdybym nie zdecydowała się przeprowadzić do Wrocławia, byłabym zawodowo o wiele bardziej spójna. Realizowałabym się w dziedzinie psychologii, a nie łapała nowe – dziennikarsko - pr-owe – sroki za ogon dokładając sobie pracy i kolejnych zmartwień.
Jak widać, same wpadki… Co jedna decyzja, to gorsza.
Zaraz, zaraz, właściwie która z powyższych wersji jest prawdziwa? Czy po latach patrzę na swoje decyzje jak na pasmo porażek, wpadek, i rozczarowań, czy jednak widzę w nich źródło ciekawych doświadczeń, wzbogacających przeżyć i wykorzystanych szans? Ja wolę nadawać temu, co mnie na co dzień spotyka, pozytywne znaczenie. Uważam, że każda decyzja jest potencjalnie dobra. Trzeba tylko zaangażować się w jej urzeczywistnienie i – koniecznie! – wyciągać wnioski z popełnionych błędów. Prawdziwą porażką jest bowiem ta, która niczego nas nie nauczyła. Inne są ważnymi lekcjami w procesie rozwoju.
A w jaki sposób Ty przyglądasz się swojemu życiu? I jaki nadajesz mu sens?
Zapoznaj się z regulaminem i dodaj komentarz.