• Strona główna
  • Mapa strony

Blog

Kawucha, czyli święte pół godziny

Kawucha, czyli święte pół godziny

Napisała Aleksandra Hulewska 15 marzec 2020   /   W kategorii: Blog

„Poznajcie się. To jest Asia. Będzie wychowawcą i jednocześnie kierownikiem kolonii” – powiedziała organizatorka, gdy wsiadałam do autokaru, który miał nas zawieźć do Zakopanego. Spojrzałam na uśmiechniętą, błękitnooką, starszą ode mnie o kilka lat dziewczynę i pomyślałam, że bije od niej fajna energia. To dobrze wróżyło na najbliższe trzy tygodnie, które my – kadra – mieliśmy spędzić ze sobą i z kilkudziesięcioosobową grupą podopiecznych.

Pogoda zapowiadała się wybornie. Bezchmurne niebo, temperatura w sam raz na wędrówki tatrzańskimi szlakami. Firma, która wysyłała dzieci swoich pracowników na wakacje, postarała się bardzo. Mieliśmy zamieszkać w jednym z najpiękniejszych pensjonatów Podhala. Do tego dostaliśmy pokaźny fundusz na sfinansowanie kolonijnych atrakcji. Jako studentka psychologii byłam podekscytowana możliwością czekającej mnie pracy z dziećmi. Przez całą podróż wyobrażałam sobie, jakie gry, zabawy, warsztaty itp. zacznę organizować już od następnego dnia.

Pierwszy wieczór upłynął nam na zakwaterowaniu, szybkiej kolacji i przygotowaniach do snu. Rano – pobudka. Potem – śniadanie. Początkowo wszystko przebiegało zgodnie z moimi wyobrażeniami. Cieszyłam się, kiedy dzieci podchodziły do naszego stolika z pytaniami: „A co teraz będziemy robić? Czy gdzieś pójdziemy? Może nad wodę? A może zwiedzimy Zakopane? Czy wybierzemy się dziś w góry? Itp.”. Spodziewałam się, że nasza kierownik roztoczy przed nimi wizję możliwych atrakcji. Jednak ona przyjaznym i jednocześnie zaskakująco stanowczym tonem oznajmiła: „O wszystkim opowiemy wam za pół godziny. Teraz idźcie do swoich pokoi i zróbcie w nich porządek, bo wychowawcy muszą napić się kawuchy”.

Byłam w szoku. Cooooo?!!?? Kawuchy!? Jakiej kawuchy??? Przecież trzeba się zbierać, organizować, działać. Szkoda stracić choćby minutę z tak pięknie zapowiadającego się dnia. Zanim jednak zdążyłam wykrztusić z siebie słowo, Asia mrugnęła do nas porozumiewawczo i szepnęła: „Za pięć minut widzimy się u mnie”.

Gdy przekraczałam próg jej apartamentu, poczułam zapach świeżo parzonej Arabiki. Okazało się, że nasza kierownik przywiozła ze sobą zestaw rozmaitych kaw i właśnie zamierzała uraczyć nas jedną z nich. „O kurczę… – jęknęłam w duchu – czyżby nasz pobyt w samym sercu Tatr miał się ograniczyć do kanapowania?”. Nie tak wyobrażałam sobie moją rolę jako kolonijnego wychowawcy. Byłam podłamana.

Jednak dokładnie po 30 minutach Asia energicznie klasnęła w dłonie i stwierdziła: „No dobra, napiliśmy się kawy, pogawędziliśmy sobie, a teraz czas zabrać się do pracy!”. Tak też się stało. Dalsza część zarówno tego dnia, jak i każdego następnego, upłynęła nam na wielu pasjonujących zajęciach. Moja starsza koleżanka okazała się mistrzynią organizowania kolonijnego czasu. Wyprawy w góry, wypady nad wodę, wycieczki do Krakowa i Wieliczki. Rozgrywki sportowe, nocne podchody, ogniska. Spotkania z wieloma ciekawymi ludźmi (m.in. z ówczesnym szefem TOPRu czy aktorami Teatru Witkacego). Działo się, oj działo! Na koniec każdego dnia byłam okrutnie zmęczona. I szczęśliwa widząc w łóżkach uśmiechnięte twarze naszych podopiecznych.

W ferworze tych wszystkich zajęć rytuał codziennej „kawuchy” pozostał jednak nienaruszony. Nie było zmiłuj. Dla naszej kierownik ten czas był niemal święty. Szczerze mówiąc, ja sama polubiłam chwile, kiedy cała kolonijna kadra zapadała się w wygodnych fotelach, popijając espresso, cappuccino, americano czy latte. Dzieciaki szybko nauczyły się, że po śniadaniu nie wolno nam przeszkadzać. „Tak, tak, wiemy, najpierw kawucha :) !” – śmiały się do nas. I cierpliwie czekały, aż po 30 minutach „przystąpimy do akcji”.

Dzisiaj, po latach, kiedy przypominam sobie Asię i jej słynne: „A teraz napijemy się kawuchy”, robi mi się ciepło na sercu. Jestem pewna, że to właśnie dzięki niej zrozumiałam, jak istotne jest wygospodarowanie w ciągu dnia kilku, nawet krótkich, chwil dla siebie. Przerwa w pracy, wyciszenie telefonu, odcięcie internetu. Spacer, kilka minut świadomego oddychania, podziwianie zachodu słońca, relaks w kąpieli z pianką… Asia pokazała mi, że takie momenty są niezmiernie ważne i potrzebne. Pomagają się wyciszyć. Zapewniają odpoczynek i wytchnienie. Zasilają wewnętrzne baterie, dzięki którym mamy energię, by później pracować na rzecz innych ludzi (oraz samych siebie).

Dzięki Asi przysłowiowe pół godziny na kawę (i rozmaite jej odpowiedniki) również dla mnie stało się żelaznym punktem dnia. Także i Wy nie zapominajcie o chwili dla siebie w natłoku codziennych zadań!

To co? Może teraz napijemy się kawuchy? ;)

Aleksandra Hulewska

Zapoznaj się z regulaminem i dodaj komentarz.