Pytasz: „Jak to się dzieje, że tylko na mnie spadają największe nieszczęścia? To ja nie mogę znaleźć miłości. Na mnie uwziął szef – despota. To mnie zawsze wcisną wybrakowany towar w sklepie. I to ja płacę mandat, choć wielu innych kierowców przekracza dozwoloną prędkość. Że o dziecięcych latach – pełnych pustki i braku miłości – nie wspomnę. I teraz też… wszyscy wokół cieszą się, śmieją, radują fantastycznym życiem. Budują domy, mają super auta, opowiadają o zagranicznych podróżach... Ich życiowi partnerzy to chodzące ideały. Dzieci – jak malowanie! A ja? Mnie musiał się przytrafić hiobowy los. Dlaczego wciąż dostaję od życia kolejne kopniaki? Dlaczego tylko ja mam pod górkę? Dlaczego???"
Gdy próbuję Ci wytłumaczyć, że nie jesteś w swoim cierpieniu osamotniony. Że – nawet statystycznie – nie jest możliwe, by tylko jeden człowiek na świecie przeżywał kryzys. Że Twój umysł zniekształca rzeczywistość nie swoją niekorzyść, nie dajesz moim słowom wiary. Patrzysz na mnie nieobecnym wzrokiem, by już za chwilę wrócić do niezmiennej mantry.
W jaki sposób do Ciebie dotrzeć? – zastanawiam się – Jak sprawić, byś zaczął widzieć świat w realnych kształtach? Jak zachęcić Cię do tego, byś zamiast pytać w nieskończoność: „Dlaczego ja?”, zaczął aktywnie wpływać na swoje położenie? Z minuty na minutę narasta we mnie bezradność. Chyba właśnie taka, której na co dzień doświadczasz Ty…
„Tylko nie mydl mi oczu dziećmi z Etiopii – zastrzegasz zaskakująco ostrym tonem. – Wiem, że głodują. Wiem też, że na świcie są wojny, trzęsienia ziemi i inne kataklizmy. Ale ja żyję tutaj – w Polsce. I to nasza rzeczywistość jest dla mnie punktem odniesienia. Dlaczego w tej szerokości geograficznej życie obchodzi się ze mną tak okrutnie? Czy możesz mi to wytłumaczyć?”.
Biorę głęboki oddech. „Dobrze. Spróbuję. Ale pozwól, że najpierw coś ci opowiem. Będzie to historia pewnej dziewczynki. Polki – by nie popadać w zagraniczne abstrakcje. Olga urodziła się w najczarniejszej dekadzie PRL-u. W epoce stalinizmu, gdy wokół dominował lęk i poczucie beznadziei. Dziewczynka – wraz z rodzicami i czwórką rodzeństwa – mieszkała w 30-metrowej, pozbawionej prądu, suterenie jednej z krakowskich kamienic. Gdy miała 4 lata, jej mama zachorowała na gruźlicę. Ojciec nie radził sobie z opieką nad rodziną, więc oddał Olgę i jej starszą siostrę do prowadzonego przez zakonnice sierocińca. Wyobrażasz to sobie? Rodzice dziewczynki żyli, a jednak została odprawiona z domu na 5 długich lat... Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co mogła wówczas przeżywać? Światło na ten okres rzucają wspomnienia jej siostry: „Tam istniał taki podział, do dziś nie mogę sobie tego wytłumaczyć, że maluchy miały inne zajęcia. Tęskniła za mną, czego nie byłam do końca świadoma. Też byłam dzieckiem (…). Pamiętam, jak spotkałyśmy się w holu. Maluchy szły w jedną stronę, my w drugą. Oleńka zatrzymała się, bo mnie zobaczyła, rączki wyciąga do mnie i… Zakonnica pociągnęła ją mocno, uderzyła w czubek głowy. Ona taka biedna popatrzyła na mnie smutnymi, wielkimi oczami. Nawet nie zapłakała. Skoczyłam wtedy jak tygrysica, dlaczego ta zakonnica bije moją siostrę. No, efekt był taki, że musiałam klęczeć w kącie z rękami do góry”.
Powrót do domu wlał w serce 9-letniej Olgi nadzieję. Historia nie skończyła się jednak happy endem. Wkrótce bowiem umarł jej ojciec, a dziewczynka znowu musiała wyjechać. Tym razem została wysłana do wujostwa mieszkającego kilkaset kilometrów od rodzinnego miasta. Ciotka nie roztoczyła nad dziewczynką troskliwej opieki. Była pochłonięta tropieniem wyimaginowanych zdrad swojego męża, do czego bez przerwy angażowała swoją podopieczną. Zamiast wysyłać dziewczynkę do szkoły, kazała jej śledzić podejrzewanego o niewierność małżonka. W piątej klasie podstawówki matka zdecydowała zabrać córkę z powrotem do Krakowa. Sytuacja materialna rodziny była jednak tak ciężka, że Olga zarobkowo zajmowała się odśnieżaniem podwórka i szorowaniem klatki schodowej. Schorowanej matce brakowało sił. Starsi bracia nie trzeźwieli. Momentami zachowywali się tak strasznie, że dziewczynka życzyła im śmierci. Dwóch z nich rzeczywiście zapiło się na śmierć.
Wszystkie te dramatyczne przeżycia – łącznie z molestowaniem seksualnym, którego Olga kilkakrotnie padła ofiarą – musiały odcisnąć piętno na psychice mojej bohaterki. Gdy miała kilkanaście lat usiłowała (nie po raz pierwszy) odebrać sobie życie: „Chciałam popełnić samobójstwo na wzór sceny z czeskiego filmu „Pociągi pod specjalnym nadzorem”. Był to dla mnie film instruktażowy(…). Pamiętam, że nie bolało i nie bałam się. Do momentu, w którym zaczęłam potwornie krwawić (…). Zamiast, jak sobie to wyobrażałam, zasnąć spokojnie, zaczęłam się dusić, a nie przewidziałam, jakie to nieprzyjemne uczucie. I zapragnęłam z powrotem żyć. Nie miałam siły krzyczeć, otworzyłam okno na parterze i przewiesiłam przez nie głowę. Zauważyła mnie sąsiadka i wezwała pogotowie” – wyznała we wspomnieniach.
Być może właśnie wtedy obudziła się w niej wola życia. Potrzeba walki o lepszą przyszłość. „Wiedziałam, że jak ugrzęznę w tym, co zesłał mi los, zginę. Jak moi bracia” – stwierdziła po latach. Skończyła szkołę, zdała maturę. I zamiast jak dotychczas zdawać się na ludzi, którzy niczym przedmiot przekładali ją z miejsca na miejsce, zdecydowała samodzielnie poszukać tych, z którymi będzie mogła się poczuć bezpiecznie; jak w rodzinie. Jeszcze w czasach licealnych związała się z hipisowską i artystyczną bohemą Krakowa. Wtedy też przyjęła pseudonim – Kora. W tamtym czasie zaprzyjaźniła się z Piotrem Skrzyneckim, Wiesławem Dymnym, Piotrem Markiem. Poznała również współpracownika Piwnicy pod Barnami, założyciela zespołów bluesowych, Marka Jackowskiego, który niedługo potem zaprosił ją do współtworzenia grupy Maanam.
Potem wszystko potoczyło się jak w bajce – ślub, rodzicielstwo, niewyobrażalny sukces zespołu, miłość, sława, a z czasem (dużo, dużo późnej) – pieniądze gwarantujące materialną stabilizację. Co prawda w jej małżeństwie działo się coraz gorzej, jednak sceniczne sukcesy i miłość Kamila Sipowicza zabliźniły rany po odejściu Marka. Choć małżeństwo Kory zakończyło się rozwodem, muzyk i wokalistka z powodzeniem kontynuowali współpracę. Udało się im zachować przyjacielskie relacje, których kanwą była wspólna twórczość i artystyczne porozumienie. Wydawali kolejne płyty, grali po kilkaset koncertów rocznie, bili rekordy popularności. W tamtym czasie artystka czuła się szczęśliwa i spełniona. Nie tylko jako życiowa partnerka, matka i przyjaciółka, ale także jako wokalistka, autorka tekstów, poetka, a wreszcie – jako działaczka społeczna zaangażowana m.in. w ruch „Solidarności”.
Jednak i tym razem nie można mówić o happy endzie. Kilka lat temu Kora usłyszała wyrok: „rak jajnika z rozległymi przerzutami”. Początkowo wpadła w rozpacz. Jednak szybko otrząsnęła się i podjęła rzuconą jej przez chorobę rękawicę. Dzielnie przeszła przez dewastujące organizm cykle chemioterapii. Znosiła kolejne operacje. Każdorazowo podnosiła się zapaści. Próbowała wszystkiego: tradycyjnych i eksperymentalnych metod leczenia. Ból fizyczny i psychiczny, który musiała znosić, był nie do opisania. Ona jednak nie złożyła broni. Zawzięła się. Wyrywała śmierci każdy kolejny dzień. „Jestem nieugięta. Trudno jest mnie złamać. Nikt nie złamał mnie przez całe moje życie. Ja mam naturę żołnierza. Idę, dopóki nie padnę” – mówiła w jednym z ostatnich wywiadów.
Walczyła nie tylko o siebie, ale o wszystkie kobiety, z którymi dzieliła los. „Nazywam się Kora (Olga Sipowicz). Jestem piosenkarką, żoną, matką i babcią. Od trzech lat choruję na nowotwór jajnika. Przeszłam trzy poważne operacje oraz dwa kursy chemii. Od kilku dni biorę lek o nazwie Olaparib. Jest to skuteczny przeciwnik w walce z nowotworem jajnika w jego czwartej fazie, obarczonego mutacją w genie BRCA. Niestety nie jest w Polsce jeszcze refundowany. Mam nadzieję, że to się zmieni. Miesięczna dawka tego lekarstwa kosztuje 24 000 zł. Powinnam je brać do końca życia". Tak brzmiał wpis Kory na stronie internetowej Fundacji Onkologicznej Alivia. Poniżej wokalistka dopisała: „Jeżeli ktoś z Was nie zdecyduje się wpłacić na moją osobistą skarbonkę, to proszę o wsparcie innych osób potrzebujących środków na walkę z rakiem". Dzięki temu, że dała twarz kampanii, akcja nabrała rozgłosu. To właśnie za sprawą Kory udało się w końcu wymóc na Ministerstwie Zdrowia refundację farmaceutyku. Tego chorujące na raka jajnika Polki nie zapomną jej nigdy.
Kora walczyła długo i zaciekle. Miesiąc przed śmiercią przeszła ostatnią operację, po której lekarze skapitulowali. „Kolejna chemia ją zabije” – brzmiał wyrok. Kilka tygodni później Kora umarła w swoim domu na Roztoczu. W otoczeniu męża, rodziny, przyjaciół i ukochanych zwierząt. Tuż po zaćmieniu księżyca.
I? Jak się czujesz po wysłuchaniu mojej opowieści? Czy nadal masz ochotę pytać: dlaczego ja? Czy wciąż uważasz, że tylko Ciebie dotykają: ból, cierpienie, rozpacz i poczucie beznadziei? Mam nadzieję, że widzisz już wyraźnie, że nie jest tak, jak myślałeś do tej pory. Okazuje się, że los nie stosuje specjalnych kryteriów selekcji. Wali na oślep, nie oszczędzając nikogo. Bez względu na pochodzenie, status materialny i społeczny – każdy z nas może stać się ofiarą jego okrutnych poczynań. Oto tragiczna prawda życia.
W zasadzie w tym momencie mogłabym już skończyć. Zostawić Cię z konkluzją, że nie jesteś w swym cierpieniu całkiem sam. Jednak czuję, że gdybym teraz przerwała, to w moich słowach zabrakłoby tego, co najbardziej chciałabym Ci uzmysłowić: że życie Kory dowodzi, iż warto o siebie walczyć. Popatrz – ile w tej kobiecie było determinacji! Jak dzielnie wojowała: o przetrwanie – szorując w dzieciństwie klatki schodowe, o wykształcenie – kończąc szkołę i zaczytując się literaturą piękną, o niepowtarzalną tożsamość w szarzyźnie PRL-u, gdy szokowała swoim scenicznym wizerunkiem, o niezależność artystycznej wypowiedzi, gdy odmówiła zagrania koncertu na zlocie Komunistycznej Młodzieży z Polski i ZSRR (za co zespół został ukarany zakazem promocji w mediach), a wreszcie – o wolność ojczyzny, kiedy wpierała „Solidarność”. Walczyła o najbliższych, rodzinę, zwierzęta, które były dla niej jak rodzina. Walczyła o przyjaciół. Walczyła o kobiety chorujące na raka. Walczyła o godne życie, a wreszcie – o godną śmierć. Spuścizna, którą po sobie zostawiła (piosenki, wiersze, książki, a w końcu – całe pokolenia Polaków, na które wywarła wpływ), jest najwspanialszym dowodem na to, jak mocno wzięła sobie do serca podjętą przed wielu laty decyzję, by „nie ugrzęznąć w tym, co zesłał jej los”.
W wielu tekstach na jej temat, które ukazały się po śmierci, można przeczytać, że przegrała walkę z rakiem. Ja jednak widzę to inaczej. Ona tej – od początku nierównej – walki nie przegrała. Przegrana to kapitulacja, a Kora dzielnie stawiała czoła śmiertelnej chorobie. „Choroba wyniszczyła mnie fizycznie, ale na pewno nie duchowo, nie intelektualnie, nie energetycznie” – wyznała. I choć ostatecznie bohaterka mojej opowieści zmarła, to pozostanie w naszej pamięci już na zawsze. Kora – mistrzyni słowa, poetka, wokalistka. Kora – działaczka społeczna. Kora – żona, matka i babcia. Kora – obrończyni zwierząt. Kora – orędowniczka wolności. Kora – wojowniczka.
Zawalcz o siebie i Ty.
Aleksandra Hulewska
…Twój dom wśród setek innych domów
Z szarymi drzwiami, z szarym balkonem
Jeśli cię dręczą szare sny
Zapukaj do mych szarych drzwi
„Szare miraże” – Kora
Zapoznaj się z regulaminem i dodaj komentarz.