Gdy w ubiegłą niedzielę wróciłam do domu, zastałam na stole kulinarną niespodziankę – pieczoną paprykę z anchois i ricottą! Podskoczyłam z radości i nie namyślając się długo zamieściłam zdjęcie potrawy na facebooku (oczywiście za zgodą autora). Pierwszy raz w życiu odsłoniłam przed gronem znajomych skrawek mojego „kulinarnego życia osobistego”. To był totalny spontan!
Niektórzy polubili fotografię, inni życzyli mi smacznego, ktoś poprosił o przepis, ktoś inny zamieścił link do zdjęcia swojego ulubionego dania. Mnie jednak najbardziej poruszył komentarz takiej mniej więcej treści: „Olu, i ty postanowiłaś dołączyć do grona internetowych ekshibicjonistów zdających sprawę z każdej sekundy swojego życia? Po kim, jak po kim, ale po tobie się tego nie spodziewałem”. Ponieważ napisał to człowiek, którego bardzo lubię, potraktowałam jego uwagę z humorem. Odpisałam, że właśnie taki mam zamiar, i że na wieczór przewiduję obszerną fotorelację z rozwieszania prania.
Po krótkiej chwili facebookowe życie popędziło dalej, do innych tematów i spraw. Mnie tymczasem ogarnęły wątpliwości. A może rzeczywiście przegięłam i przeszłam na stronę obciachu? A może strasznie się wygłupiłam? – byłam bliska decyzji, by nigdy więcej nie ośmieszać się podobnymi fotografiami. Na szczęście wróciło opamiętanie.
Czy naprawdę popełniłam aż tak wielkie faux pas? Czy zdjęciem mojej kolacji wyrządziłam komuś krzywdę? Czy złamałam prawo, wystąpiłam przeciw dobrym obyczajom, naruszyłam normy etyczne lub zlekceważyłam reguły życia społecznego? Moja odpowiedź na każde z tych pytań brzmiała: nie. Poza tym – kontynuowałam rozważania – odwiedzanie mojego profilu nie jest obowiązkowe. Jeśli ktokolwiek nie chce przyglądać się mojej tablicy, nie musi tego robić. To jego wybór. I ryzyko – że jeśli tam zajrzy, znajdzie coś, co nie przypadnie mu do gustu. Ostatecznie „rozgrzeszyłam” więc samą siebie i uznałam, że w moim spontanicznym działaniu nie było niczego niestosownego. Miałam do tego pełne prawo – zamknęłam temat asertywnym podsumowaniem.
Tamta sytuacja udowodniła mi jednak, że – mimo intensywnej pracy nad sobą – wciąż jeszcze zdarza mi się nieświadomie podlegać wpływowi opinii publicznej i wytworzonych przez nią konwenansów. A brzmią one mniej więcej tak: wypada pochwalić się przeczytaniem kolejnego dzieła Umberto Eco, ale już nie jest dobrze przyznać, że sięgnęliśmy do Harlequinowego romansu; jest w dobrym tonie obejrzeć film nominowany do Oscara, ale to wstyd komentować ostatnie poczynania Marka z „M jak Miłość”; można zamieścić link do najnowszego singla Stinga, ale powiedzieć publicznie, że wpadło nam w ucho „Ona tańczy dla mnie” – to już towarzyska katastrofa. W obawie przed krytyką – wypowiedzianą wprost lub okazaną za pośrednictwem lekceważącej mowy ciała – powstrzymujemy swobodną autoekspresję. I jednocześnie coraz bardziej brakuje nam tchu w przyciasnym gorsecie społecznej poprawności.
Od czasu do czasu podobny problem zgłaszają moi klienci w terapii. Boją się pokazać otoczeniu niektóre aspekty siebie spodziewając się miażdżącej krytyki. Proponuję im wówczas, byśmy tu-i-teraz ujawnili przed sobą kilka wstydliwych, ukrywanych przed innymi upodobań i nawyków. W trakcie jednej z takich sesji usłyszałam na przykład, że pewna moja klientka bardzo lubi nosić kolorowe sandałki, które wyglądają jak buciki dziecka, oraz że regularnie przegląda tabloidy. Ja powiedziałam jej z kolei, że uwielbiam Jacka Braciaka w „Brzyduli”, podoba mi się kolor różowy, oglądam każdy odcinek "Must be the music" i od czasu do czasu słucham disco z lat 80-tych. Ile było przy tym radości, śmiechu i dobrej zabawy! Ale także ulgi, że „nie jesteśmy same”. Czyż nie żyłoby się nam wszystkim lżej, gdybyśmy nie obawiali się pokazać światu także i takiej (kiczowatej, dziecinnej itp.) prawdy o sobie? A świat – zamiast patrzeć na nas z politowaniem – odpowiadałby pogodnym uśmiechem, wiedząc, że od czasu do czasu sam zagląda na „Pudelka”? ;)
A może i Wy dacie się dziś namówić na podzielenie się ze mną (i innymi zaglądającymi tu osobami) swoimi „występkami” przeciwko: „nie wypada”, „to takie prymitywne”, „ależ to okropny kicz!”, „trzeba być na poziomie”, „w dobrym tonie jest…”, „ludzie inteligentni/ kulturalni/ obyci itp. nie zajmują się…”, i tak dalej? Gorąco Was do tego zachęcam. W imię TAK dla wolności ekspresji :)
Aleksandra Hulewska
Zapoznaj się z regulaminem i dodaj komentarz.