Koniec lata jest u mnie bardzo intensywny. Pierwszy raz od wielu tygodni nie mogę znaleźć czasu, by spokojnie zebrać myśli i zastanowić się nad kolejnym postem na blogu. Ponieważ jednak życie nie znosi próżni, postawiło mnie przed południem w obliczu czterech sytuacji, których wspólnym mianownikiem była presja psychologiczna. Tak zrodził się dzisiejszy temat.
Rano obudził mnie dźwięk telefonu, który nieszczęśliwie zapomniałam wczoraj wyłączyć. „Dzień dobry, czy mam przyjemność rozmawiać z panią doktor Aleksandrą Hulewską?” – przywitał mnie słodki kobiecy głos. „Tak” – wymamrotałam półprzytomnie. „Wspaniale. Nasz bank przygotował bardzo ciekawą ofertę dla lekarzy i psychologów…..” – i tu nastąpił dłuuugi monolog o korzyściach wynikających z wzięcia kredytu. Ponieważ moje próby przerwania wywodu spełzły na niczym, poddałam się i wysłuchałam go do końca. „Kiedy mogłabym przyjechać, by przedstawić pani szczegóły oferty?” – padło pytanie. „Nie będziemy się umawiać na spotkanie, ponieważ nie jestem zainteresowana kredytem. Dziękuję i do widzenia” – odpowiedziałam stanowczo. Wysiew adrenaliny w reakcji na wywieraną na mnie presję dodał mi sił, dzięki czemu udało mi się w końcu pożegnać natrętną rozmówczynię.
Kilkadziesiąt minut później, w drodze na uczelnię, wyjeżdżałam z drogi podporządkowanej na główną. Jest to bardzo niebezpieczne skrzyżowanie – auta nadjeżdżające z prawej są niemal niewidoczne za zakrętem. Muszę się tam zawsze mocno wychylić, by stwierdzić, czy „prawą mam wolną”. Zatrzymałam się więc i dokładnie obserwowałam ruch pojazdów. To najwyraźniej nie spodobało się kierowcy za mną, bo zaczął niecierpliwie trąbić próbując wymusić na mnie start. I znowu ktoś usiłował wywrzeć na mnie presję! Adrenalina – złość – a potem ….. zgodnie z tym, czego uczę na treningach asertywności: wzięłam głęboki oddech, policzyłam do trzech, powiedziałam do siebie: „Masz prawo jechać zgodnie z przepisami i być ostrożną na drodze”, po czym spokojnie ruszyłam w swoim własnym tempie.
Gdy dojechałam do ronda przy Placu Grunwaldzkim, zatrzymałam się na czerwonym świetle. Nie minęła sekunda, a już miałam przed sobą młodzieńca, który bez pytania zaczął zraszać mi przednią szybę wodą z detergentem. Wychyliłam się przez okno mówiąc, że nie chcę, by czyścił mi szyby. On jednak mnie zignorował i starym zwyczajem (to stały bywalec tych okolic) szorował auto dalej. „Co mi szkodzi odpuścić?” – przemknęła mi przez głowę antyasertywna myśl. „Nie ma o co robić zadymy” – wtórowała jej kolejna. Na szczęście nie posłuchałam tych podpowiedzi. „Mam prawo stawić opór próbom wywarcia na mnie presji, nawet jeśli jest są one „niewinne” i dotyczą drobiazgów” – wzmocniłam się proasertywnym zdaniem, a następnie energicznie wysiadłam z samochodu. Delikwent był tak zaskoczony moją reakcją, że wycofał się w popłochu. Czyżby obawiał się, że spiorę go na kwaśne jabłko? ;)
Na ostatniej prostej, tuż przy gmachu uczelni, zatrzymał mnie bardzo elegancki mężczyzna z naręczem róż. Wręczył mi jedną z nich uśmiechając się przy tym promiennie. „Gdzie jest haczyk?” – pomyślałam, pozostając czujną po wszystkich porannych doświadczeniach. Ku mojemu zdziwieniu, nie usłyszałam prośby o wsparcie jakiejś charytatywnej organizacji czy propozycji dofinansowania duchowej ekspedycji do Tybetu itp. Przystojniak powiedział tylko, że „jest mu bardzo mu miło wręczyć piękny kwiat pięknej kobiecie”, a gdy przyjęłam prezent, wyciągnął do mnie dłoń w geście podziękowania. Uścisnęliśmy sobie ręce i już miałam odejść rozpromieniona tą niecodzienną sytuacją, kiedy mężczyzna wyjął z kieszeni kolorowy katalog i zaczął mnie prosić o wsparcie… szczerze mówiąc nie usłyszałam już kogo lub czego. Róża, którą przed chwilą dostałam, wylądowała w otwartym katalogu, a ja odeszłam wściekła. Stopa w drzwiach!! Dałam się złapać na starą, dokładnie opisaną przez Cialdiniego technikę manipulacji! I tak oto czwarty raz z rzędu znalazłam się pod presją psychologiczną. Tym razem nie była ona tak bezpośrednia i natarczywa, jak we wszystkich poprzednich sytuacjach. Była zawoalowana – „opakowana” w piękny bukiet róż. Jednak i tutaj chodziło o to samo – zmuszenie mnie, bym się ugięła i postąpiła wbrew własnej woli.
Tak sobie teraz siedzę na „konsultacjach dla studentów bez studentów” (we wrześniu nie ma bowiem tłumów na uczelni) i już na spokojnie myślę o wszystkich opisanych wyżej zdarzeniach. Przed oczami staje mi wiele innych analogicznych sytuacji: ktoś wpycha się przede mnie do kolejki, ktoś trąca mnie koszykiem w markecie, ktoś inny niecierpliwie stuka palcami w blat biurka, dając mi do zrozumienia, że mam się pośpieszyć i tak dalej, i tak dalej. Dochodzę do wniosku, że presja psychologiczna jest tak często obecna w rozmaitych sytuacjach społecznych, że istnieje ryzyko, że stopniowo się na nią znieczulimy i zaczniemy traktować jak coś naturalnego, zamiast przeciwstawić się i asertywnie powiedzieć: „stop”.
„Na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą” – mawia przysłowie. Wyprostujmy się więc, weźmy głęboki oddech i wytyczmy wokół siebie rozsądne granice. Warto.
Zapoznaj się z regulaminem i dodaj komentarz.