Ostatnio – będąc na konferencji nt. problemów niepełnosprawności – usłyszałam dwa inspirujące wystąpienia.
Bohaterami pierwszego byli niepełnosprawni bezrobotni – uczestnicy cyklu bezpłatnych szkoleń zorganizowanych przez jedną z dolnośląskich fundacji. Kurs nauczał praktycznych umiejętności ułatwiających poruszanie się po rynku pracy. Mnie najbardziej zaciekawił nie programu kursu, ale druga część część referatu, z której dowiedziałam się, jakie pytania, uwagi i problemy niepełnosprawni uczestnicy szkoleń najczęściej zgłaszali organizatorom. Oto kilka typowych wypowiedzi: „Macie tylko długopisy? W innej fundacji dostaliśmy więcej darmowych rzeczy…”, „Szkoda, że jest tylko jedna przerwa kawowa, może dałoby radę zrobić dwie?”, „Czy ja muszę przychodzić na wszystkie spotkania? Może wystarczy, że ostatniego dnia podpiszę się na liście obecności?”, „A nie dałoby się skrócić naszych zajęć? Tak żebyśmy kończyli przed 12.00?”, „Znajoma mówiła mi, że na podobnym kursie codziennie dostawali obiad, dlaczego u was go nie będzie?” i tak dalej. I tak dalej.
Drugi referat opowiadał o grupie niepełnosprawnych osób, które połączyła miłość do gór. Ludzie ci klika razy w roku organizują wyprawy w tatry i zdobywają wszystkie tamtejsze szczyty. Zawsze wychodzą na szlak o piątej rano, by – jak mówią – „nie tamować przejścia poruszającym się szybciej pełnosprawnym turystom”. „Nie chcemy, by tworzono dla nas specjalnie przystosowane enklawy – dodają. – To my mamy się odnaleźć i zaaklimatyzować na wspólnej przestrzeni”. Pewnego razu właściciel firmy, w której wypożyczają sprzęt wysokogórski, złożył im niezwykłą propozycję – „Słuchajcie, mam teraz u siebie takie urządzenia, przy pomocy których w pół godziny wciągnę was wszystkich na szczyt. Po co macie się męczyć przez cały dzień?”. Odmówili. Chcą czuć, że żyją naprawdę.
Zapoznaj się z regulaminem i dodaj komentarz.