Nazywaliśmy go królem PTTK-u. Żartobliwie, acz z nutą ironii. Wszędzie był, wszystko widział, na wszystkim się znał. Trudno było normalnie pogadać w jego obecności. Gdy się pojawiał, natychmiast monopolizował rozmowę, snując swoje długie, wielowątkowe opowieści. O budowie nowego domu. O przesadzaniu kwiatów. O podróżach w najbardziej egzotyczne miejsca na ziemi. O propozycji ministra, by zostać jego doradcą, którą "lekką ręką odrzucił". Historiom z samym sobą w roli głównej nie było końca.
Z tego powodu kontakty z nim ograniczałam do minimum. Wysłuchiwanie wielogodzinnych wywodów bez możliwości zabrania głosu okropnie mnie męczyło. Pamiętam, jak w trakcie naszej podróży na Ukrainę bez przerwy udawałam, że jestem niewyspana. Dzięki temu tuż po wejściu do auta mogłam zamknąć oczy i odgrodzić się od niekończącego się monologu.
I nagle Król PTTK-u zmarł.
Nic nie zapowiadało jego odejścia. Żadna nieuleczalna choroba, żaden wypadek. Umarł we śnie. Tak po prostu.
Na pogrzeb przyjechałam spóźniona. Pech chciał, że tego dnia na trasie wywrócił się tir, więc policja zamknęła drogę, zarządzając długi objazd. Gdy dotarłam na cmentarz, nie mogłam znaleźć miejsca do zaparkowania. Po horyzont majaczyły się auta z rejestracjami z Wrocławia, Lublina, Krakowa, Warszawy, Gdańska, Bydgoszczy i wielu, wielu innych miast. Wypełniona po brzegi kaplica. Tłum wylewający się poza cmentarną bramę. Warty honorowe i sztandary. Morze wiązanek i wieńców. Szpalery świec. Żołnierze i górnicy w galowych strojach. Rodzina i przyjaciele. Współpracownicy. Koledzy z klasy, studiów, znajomi i sąsiedzi. Nie spodziewałam się, że tak wielu ludzi będzie chciało towarzyszyć mu w ostatniej drodze.
Przemawiający nie potrafili ukryć wzruszenia, a ja nie mogłam uwierzyć, że Król PTTK-u tak istotnie się zasłużył nie tylko dla Dolnego Śląska, ale i innych regionów Polski. Dopiero wtedy dowiedziałam się, ile organizacji pomógł zmodernizować, jak ogromny był jego wkład w specjalistyczne ustawodawstwo, iloma odznaczeniami został uhonorowany (m.in. "Merito de Wratislavia - Zasłużony dla Wrocławia", o czym nigdy się nie zająknął).
Przede wszystkim jednak dotarło do mnie, jak bardzo cenili go jego pracownicy, którzy tłumnie przybyli na ostatnie pożegnanie. Widziałam łzy spływające po ich udręczonych twarzach. Słyszałam o jego wielkich dokonaniach, ale także o mnóstwie prywatnych – jakże znaczących w mikroskali – problemów, które zupełnie bezinteresownie pomagał rozwiązać. Mój żal mieszał się z oszołomieniem. Nie wiedziałam, że tak wiele osób odczuwa wobec niego szczerą, płynącą z głębi serca wdzięczność…
Dzisiaj, na długo po pogrzebie, mam wreszcie odwagę, by zacząć porządkować rzeczy Króla PTTK-u. Patrzę na okładki książek z jego biblioteki. Poza fachowymi wydawnictwami jest tu mnóstwo albumów o malarstwie, architekturze, muzyce, podręczników do nauki języków, książek kucharskich i poradników na temat ogrodnictwa. Jest także literatura piękna: poezja, proza, mitologia Greków i Rzymian, mitologia germańska… Przewodniki turystyczne, stare mapy. Legitymacja członkowska PTTK, legitymacja harcerska, legitymacja przewodnika tatrzańskiego (!!!). Płyty z muzyką Bacha, Chopina, Coltraine'a, piosenki Ewy Demarczyk, Wysockiego i Sinatry. Fotografie z górskich wypraw, dziesiątki plakietek z rajdów, pamiątki z zagranicznych podróży. A wreszcie… wiersze, które – jak się okazało – przez większość życia pisał do szuflady. Patrząc na to wszystko na nowo tworzę w głowie jego obraz. Widzę, jak ciekawym był człowiekiem. Ile miał zainteresowań, marzeń i pasji. Ile talentów, o których zupełnie nie wiedziałam! Ile – skrywanej pod maską wodzireja – subtelnej wrażliwości...
W jego komputerze – masa plików z notatkami, projektami, pismami urzędowymi, fakturami. Ale też z prywatnymi informacjami. Skany przedwojennych fotografii, kopie dokumentów z dawnych lat, drzewo genealogiczne rodziny. Gdy przeglądałam je wszystkie, w moją przykuł uwagę przykuł jeden folder zatytułowany: „Ola”. Zdrętwiałam. Czyżby….? Nie, to przecież niemożliwe... Dopiero po dłuższej chwili odważyłam się zajrzeć do środka, a tam… skopiowane i skrupulatnie uporządkowane moje blogowe wpisy! Mój Boże, czy to na pewno jest komputer tego samego Króla PTTK-u, który był skoncentrowany wyłącznie na sobie? Gaduły niezainteresowanego tym, co myślę, czuję, przeżywam i co najbardziej mnie w życiu zajmuje??? Szloch rozrywał mi gardło.
Łkając myślałam o tym, jak bardzo się co do niego pomyliłam. Jak powierzchownie na niego patrzyłam. Z jak wielu jego cech nie zdawałam sobie sprawy. I jak rozminęliśmy się – on brnąc w swoje długie, nużące monologi, a ja – w coraz skuteczniejsze uniki...
Tak słabo Cię znałam. W gruncie rzeczy nic o Tobie nie wiedziałam. Dopiero teraz odkrywam całe Twoje bogactwo. Twoją wszechstronność, Twoją wrażliwość, a także, a może przede wszystkim to, że po kryjomu regularnie tutaj zaglądałeś. Że byłam dla Ciebie ważna…
Tak cholernie teraz żałuję, że nie przebiłam się do Ciebie, gdy żyłeś. Tak bardzo, bardzo, nie mogę sobie darować, że nie zabiegałam o prawdziwy kontakt między nami. Kontakt, który – patrząc na to, co po sobie zostawiłeś – mógł wiele wnieść do mojego życia (a może także Twojego).
Przepraszam, że Cię nie doceniłam. Przepraszam, że o Ciebie, że o nas nie walczyłam. Przepraszam, że byłam tak nieuważna. Przepraszam.
Przepraszam, Tato…
Ola
„Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą…”
Zapoznaj się z regulaminem i dodaj komentarz.