Jeszcze tylko napiszę ten jeden artykuł i pojadę na dwie konferencje. Obronię doktorat, skończę kolejne studia, wydam pierwszą anglojęzyczną książkę poświęconą komunikacji zdrowotnej w Polsce. Jeszcze tylko zrealizuję następny projekt badawczy, wypromuje nową grupę magistrantów, zaangażuję się jako ekspert w nowe międzynarodowe przedsięwzięcie. Jeszcze tylko…
Wiele lat mojego życia wyglądało właśnie w ten sposób. Zadania, zadania, zadania. Najczęściej te związane z pracą naukową. Piętrzące się cele, od osiągnięcia których uzależniałam zgodę na wszystko, co lubiłam, ceniłam, co przynosiło mi radość i dawało poczucie spełnienia.
Kłopot polegał na tym, że upragniona przyszłość nie nadchodziła. Zawsze, gdy byłam już tuż, tuż, o krok od dopięcia planu, przed moimi oczami wyrastał kolejny cel. Nie! Nie wyrastał (sam z siebie). To ja go sobie automatycznie wytyczałam. Skończyłaś studia? Świetnie! Czas na doktorat. Obroniłaś doktorat? Gratuluję! Pora się wziąć za wypracowywanie tzw. naukowego dorobku. Masz na koncie sto publikacji? Super! Ale jest ich za mało z dziedziny, w której mogłabyś się habilitować. Napisałaś więcej artykułów? Czy aby na pewno wystarczająco wiele? I tak wciąż, i wciąż, bez końca.
Moim szczęściem (a raczej przekleństwem) było to, że jako osoba dobrze zorganizowana, pracowita i wewnętrznie zdyscyplinowana zdołałam w codziennej gonitwie wykroić kilka chwil na to, co naprawdę lubiłam. I te chwile dawały mi siłę do kręcenia się w kieracie. Wypełniałam więc dalej wszystkie obowiązki marząc o nadejściu dnia, w którym powiem moim pasjom: „tak”. Proporcje były jednak mocno zaburzone – 80% zadań z kategorii „jeszcze tylko” i 20% przynoszącej mi radość reszty. Zabójczy kompromis.
Wiele wody musiało upłynąć w rzece, nim zrozumiałam, że „jeszcze tylko” to pułapka. Złudna obietnica, którą karmię samą siebie, by utrzymać się w stanie ciągłej gotowości i zapracowania. Z dala od radości, z dala od doświadczenia pełni. Z dala od istoty tego, kim jestem i czego naprawdę pragnę. Dziś, po wielu latach, wiem już na pewno, że „drabina, po której się wspinałam, była przystawiona do niewłaściwej ściany”. I że nie pozwolę dłużej samej sobie tak siebie eksploatować. Dużo czasu zajęła mi ta jedna z najboleśniejszych i jednocześnie najważniejszych lekcji w moim życiu...
„Kiedyś wreszcie mi się uda” Czy cel tak bardzo przykuwa twoją uwagę, że obecna chwila staje się jedynie narzędziem? Czy dążenie pozbawia cię radości działania? Czy czekasz na ten moment, kiedy nareszcie zaczniesz żyć? Jeśli wyrobisz w sobie taki nawyk myślowy, teraźniejszość nigdy ci nie dogodzi, choćbyś nie wiedzieć ile osiągnął i dokonał, bo przyszłość zawsze wyda ci się lepsza. Jest to niezawodna recepta na wieczne niezadowolenie i rozgoryczenie, prawda?” (Eckhart Tolle)
Prawda?
Aleksandra Hulewska
Zapoznaj się z regulaminem i dodaj komentarz.