• Strona główna
  • Mapa strony

Blog

A jeśli mnie zostawi? – o konsekwencjach przybierania barw ochronnych

A jeśli mnie zostawi? – o konsekwencjach przybierania barw ochronnych

Napisała Aleksandra Hulewska 23 lipiec 2017   /   W kategorii: Blog
On był w maturalnej klasie, ja na początku liceum. W tamtym czasie był dla mnie kimś absolutnie wyjątkowym. Oknem na świat. Olśnieniem. Niewyczerpanym źródłem inspiracji. Nigdy nikim nie byłam wcześniej do tego stopnia zafascynowana. Nie tylko ja. Wiele dziewczyn wzdychało do niego na przerwach. Możecie sobie wyobrazić, jak wspaniale się czułam, gdy czekał pod szkołą, by po lekcjach odprowadzić mnie do domu. Ktoś tak niezwykły wybrał właśnie mnie! Nie posiadałam się ze szczęścia.
 
No tak, ale... Od początku naszej znajomości dręczył mnie poważny problem. Poznaliśmy się kilka miesięcy przed jego maturą. „Co będzie potem?” – zamartwiałam się bez przerwy. „To oczywiste – odpowiadał mój wewnętrzny głos – Wyjedzie na studia i cię zostawi. Nie ma innej możliwości. Ty tutaj, w prowincjonalnym miasteczku. On tam, w potężnym ośrodku akademickim. Tyle nowych wrażeń, wspaniałych miejsc, tyle pięknych, mądrych studentek… Wyjedzie i cię zostawi, zostawi, zostawi…”. Echo w mojej głowie brutalnie odzierało mnie ze złudzeń.
 
W tej sytuacji postanowiłam zadziałać prewencyjnie i przygotować się na niechybną katastrofę. Zdecydowałam, że za wszelką cenę będę trzymać się na dystans. „Im mniej bliskości, tym bezpieczniej” – pomyślałam, a potem metodycznie przystąpiłam do wdrażania planu. Zaczęłam go unikać. Ze szkoły wracałam z kolegami z klasy. Na pytania: „Czy mogę cię dzisiaj odwiedzić?”, odpowiadałam nonszalancko: „Jeśli chcesz” (co nie pozostawiało cienia wątpliwości, że jego wizyta jest mi obojętna). Gdy próbował chwycić mnie za rękę, wyszarpywałam ją. Kiedy chciał mnie pocałować, odwracałam głowę. Strategia niedostępności osiągnęła apogeum, kiedy w ostatniej chwili wycofałam się z zaplanowanej wcześniej wspólnej wakacyjnej wędrówki. A swoją decyzję oznajmiłam lakonicznym: „Nie chcę mi się”; bez przeprosin i bliższych wyjaśnień. Nawet dziś po wielu latach na myśl o tym, jak się wówczas zachowywałam, czuję piekący wstyd…
 
Najbardziej bolał mnie jednak fakt, że poza, którą przyjęłam, była totalnym przeciwieństwem moich wewnętrznych przeżyć. Bo ja byłam bez pamięci zakochana. Tęskniłam do kontaktu z nim. Okropnie brakowało mi naszych niekończących się rozmów (o literaturze, psychologii, historii, ludzkim losie i wielu, wielu innych sprawach), nad którymi unosił się zapach świec i muzyka Pink Floydów. Pragnęłam jego spojrzenia, dotyku, uśmiechu. Serce pękało mi z rozpaczy widząc, jak dzień po dniu wyrasta między nami coraz wyższy mur. Mimo to na zewnątrz byłam niewzruszona niczym najtwardszy głaz. Królowa Śniegu by się nie powstydziła.
 
Minęło lato, nadszedł październik, a wraz z nim nowy rok akademicki. Chłopak, o którym piszę, wyjechał na studia. I tak, jak przewidywałam, przestał do mnie przychodzić. Nie napisał listu, nie zadzwonił. Ja też kierowana dumą (tak jak ją wówczas pojmowałam) przestałam się odzywać. Nasza relacja rozpłynęła się. „A nie mówiłem? – tryumfował mój wewnętrzny głos – Gdybyś się wtedy w pełni zaangażowała, cierpiałabyś dzisiaj tysiąc razy bardziej niż w tej chwili. A tak udało ci się ochronić. Czas pokazał, że twoja decyzja była słuszna”.
 
Wreszcie i ja pojechałam do wielkiego miasta. Studia psychologiczne okazały się strzałem w dziesiątkę. Codziennie jak na skrzydłach biegłam na poznańskie „Szamarzewo”, by zgłębiać „Traktat o duszy" u profesora Stachowskiego czy tajniki neurobiologii u profesor Hryniewieckiej. Najbardziej fascynowała mnie jednak psychologia społeczna, którą wykładał mój – do dzisiaj mentor i mistrz – profesor Stanisław Kowalik. Nigdy nie zapomnę, jak na jednym z jego wykładów usłyszałam o psychologicznym mechanizmie samospełniającej się przepowiedni. Kiedy profesor mówił, że spodziewając się po drugiej osobie określonego zachowania nieświadomie prowokujemy ją do tego, by zareagowała w sposób potwierdzający nasze pierwotne założenia, przeszył mnie lodowaty dreszcz … O Boże… Przecież to o mnie… Moje dystansowanie się, ignorowanie, mój sarkazm i chłód emocjonalny. Moje demonstrowanie całą sobą, jak bardzo mi nie zależy… Wszystko to przecież MUSIAŁO doprowadzić do tego, czego najbardziej się bałam!
 
Nie byłam w stanie wytrwać do końca zajęć. Wybiegłam z sali i po omacku wsiadłam do tramwaju. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w akademiku, zaszyć się pod kocem, schować. Jednak w amoku pomyliłam linie i wylądowałam na drugim końcu miasta. Na pętli zaczęłam iść przed siebie w nadziei, że uda mi się znaleźć drogę. Kiedy tak błąkałam się po zapadającym w ciemność mieście, nie mogłam pohamować łez. Płakałam nad ciepłem jego dłoni, którego nie pozwoliłam sobie poczuć, nad pocałunkami, których nie posmakowałam, nad płytami, których razem nie wysłuchaliśmy, nad rozmowami, których nie dokończyliśmy. Nad sobą i swoją dziecinną strategią bronienia się przed tym, co ostatecznie – właśnie w tej chwili – i tak dopadło mnie z całą mocą. Czułam dojmujący żal, rozpacz, ból osamotnienia. Czułam wszystko to, czego wdrażając „strategię emocjonalnego zdystansowania” chciałam sobie oszczędzić. Jak ja wtedy żałowałam, że za cenę pozornego spokoju nie pozwoliłam sobie w pełni przeżyć tamtych licealnych wspólnych chwil.
 
A potem nastał świt. A wraz z nim – decyzja: „Już nigdy więcej nie będę się w ten sposób asekurować. Nigdy, mając do wyboru wyrażenie uczuć do drugiej osoby lub przywdzianie beznamiętnych barw ochronnych, nie wybiorę tego drugiego. Niezależnie od tego, jak bardzo będę się bała: odtrącenia, opuszczenia, wykorzystania i wszystkich innych złych rzeczy, które mogą spotkać człowieka odsłaniającego przed drugą osobą najwrażliwsze i najczulsze części siebie, będę w relacji prawdziwa". Tak postanowiłam i nie zmieniłam zdania do dziś. Bo jestem przekonana, że tylko taka postawa – choć niezmiernie ryzykowna – daje szansę na intymność i prawdziwą bliskość, na tętniący życiem kontakt pomiędzy dwojgiem ludzi.
 
Sceptyk może zapytać: „A co jeśli się odsłonisz, a druga osoba naprawdę cię zrani?”. Opowiem: „A co jeśli nie?”. I dodam: „A nawet jeśli tak się stanie, to co z tego? Jestem silna. Przeżyję. Przez jakiś czas pewnie będę płakać. Ale potem podniosę się i pójdę dalej swoją drogą. Z sercem otwartym na miłość”.

Aleksandra Hulewska
 
PS - Życie jest zbyt krótkie, by marnować je na chowanie się po kątach.
 

Zapoznaj się z regulaminem i dodaj komentarz.