Marcina poznałam pod koniec podstawówki. „Spadł” do naszej klasy po tym, jak nie zdał na drugi rok. Repeta nie zmieniła jego szkolnych nawyków, nadal uczył się bardzo źle. Nie można było powiedzieć, że jest mało zdolny. On po prostu nigdy nie zadał sobie trudu, by wykuć na pamięć regułki z podręczników. W jego domu nikt nie przejmował się złymi ocenami. Jego dom był świadkiem znacznie większych dramatów.
Kiedy nauczyciele załamywali nad Marcinem ręce, mówiąc, że nic z niego nie będzie, że wyląduje po mostem itp., on odpowiadał twardo: „Ale ja mam plan. Skończę zawodówkę i szybko pójdę do pracy. Wtedy będę mógł wyrwać się z domu i zacząć żyć po swojemu”. Na te słowa belfrowie wywracali z politowaniem oczami i odwracali się do pilniejszych uczniów. Żaden z nich nigdy nie spytał chłopaka, co dokładnie ma na myśli mówiąc o swoim przyszłym życiu.
W naszej klasie nikt nie znał dobrze Marcina. Co prawda był wobec nas sympatyczny i przyjazny, ale jednocześnie trzymał dystans. Co do jednego nie mieliśmy wątpliwości: Marcin kochał muzykę. Chociaż nie znał podstawowych dat czy matematycznych wzorów, bezbłędnie recytował dyskografie topowych i tych mniej znanych artystów. Chociaż nigdy nie nauczył się budowy układu pokarmowego płazów, znał na pamięć wyniki list przebojów z ostatnich kilku lat. Choć bez przerwy zapominał książek i zeszytów, był na bieżąco z najnowszymi singlami i albumami. Nigdy nie odrabiał zadań domowych, ale w swoim notesie skrupulatnie notował najważniejsze muzyczne wydarzenia polskie i zagraniczne. Wszystkie muzyczne premiery słyszałam po raz pierwszy z jego Kasprzaka – radiomagnetofonu, z którym nigdy się nie rozstawał. A trzeba wiedzieć, że było to na długo przed wynalezieniem Internetu i erą osobistych komputerów, w czasach, kiedy jedynymi oficjalnymi mediami było polskie radio i dwa programy telewizji. Skompletowanie tak pokaźnej muzycznej kolekcji, jaką miał wtedy Marcin, wymagało potężnej determinacji, trudu i wytrwałości. Tego w sprawach muzyki nigdy chłopakowi nie brakowało. Muzyka była jego życiem.
Po podstawówce nasze drogi rozeszły się. Kiedy większość z nas uczyła się w liceach, technikach, a potem na studiach, Marcin skończył zawodówkę i zaczął pracować jako robotnik w fabryce. Wbrew nauczycielskim przewidywaniom, nie stoczył się i nie wylądował pod mostem. Wszystkie zarobione pieniądze wydawał na sprzęt muzyczny – gramofony, głośniki, płyty, mikrofony, miksery itp. Kiedy jego koledzy z pracy szli po godzinach na piwo, on zaczął grywać na wiejskich potańcówkach. Kiedy grillowali w weekendy, on zapewniał oprawę muzyczną na okolicznych weselach. Kiedy kupowali pierwsze auta, on inwestował w coraz lepszy sprzęt. W wakacje zamiast wzorem innych smażyć brzuch nad Bałtykiem, odwiedzał muzyczne kluby największych europejskich miast. Słuchał, obserwował, uczył się i rozwijał. Konsekwentnie, krok po kroku posuwał się na przód. Dzisiaj jest jednym z najbardziej znanych i lubianych DJ-ów w regionie. Utrzymuje się z muzyki.
Zawsze kiedy wspominam Marcina, staje mi przed oczami tamten zadziorny chłopak z podstawówki. Człowiek, który w odróżnieniu od nas wszystkich, miał odwagę marzyć.
Zapoznaj się z regulaminem i dodaj komentarz.